Przemyślenia, Trening, Trójbój siłowy

PARTNER TRENINGOWY, CZY KOLEGA Z SIŁOWNI?

Najczęściej trenujemy we trójkę. Spotykamy się na ustaloną godzinę, a trening jest centralną, najważniejszą, częścią naszego dnia. Przychodząc na siłownię pytam chłopaków jak się czują, ale na dobrą sprawę średnio obchodzi mnie ich odpowiedź. Prawdopodobnie odpowiedzą, że czują się zajebiście, nawet jeśli tak nie jest – mamy zasadę, że na treningu nie siejemy defetyzmu. Nie przychodzimy na siłownię, żeby się wyżalić czy pogadać o tym jaki ciężki mieliśmy dzień, przyszliśmy tam w innym celu.

Wiem, że chłopaki w ciągu dnia zrobili wszystko, żeby na treningu czuć się jak najlepiej, więc jeśli mimo to coś nie zagrało to prawdopodobnie jedyne co teraz z tym mogą zrobić to zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko mimo zmęczenia.

Najbardziej lubię te treningi, na których prawie ze sobą nie rozmawiamy. Mam wtedy wrażenie, że działamy jak dobrze naoliwiona maszyna. Każdy sam się rozgrzewa, wymieniamy się tylko informacjami kto ile będzie dzisiaj robić, dzięki czemu wiemy jak zorganizować dalszą pracę. Jeśli ktoś ma aktualnie jakiś problem to daje znać reszcie, żeby kontrolowali jego ruch, ewentualnie na szybko coś doradzili. Nie poświęcamy jednak na to zbyt dużo czasu – trening nie jest od naprawiania. Coś nie działa? Zostań chwilę dłużej po skończonej robocie, porozmawiamy i ogarniemy sytuację. W momencie kiedy jesteś na siłowni, żeby podnosić ciężki złom to skup się na podnoszeniu ciężkiego złomu. W trakcie dochodzenia do głównego ciężaru nie gadamy o tym jaki kto ostatnio widział serial, nie opowiadamy żartów. Wręcz przeciwnie – dużo częściej usłyszę od chłopaków „zamknij się”, „nie gadaj teraz do mnie”, albo „skup się na treningu”. Pilnujemy się nawzajem, żeby utrzymać skupienie na możliwie wysokim poziomie. Z kolei o zaliczonym ciężarze nie poklepujemy się po plecach gratulując dobrej roboty, ale wytykamy sobie możliwie jak najwięcej błędów – tak, żeby jeden drugiego pchał cały czas w stronę progresu.

Tak mniej więcej wyglądają nasze treningi. Jakiś czas zajęło nam wypracowanie takiej, a nie innej kultury treningu i wiemy, że akurat taka dynamika pracy wychodzi nam na dobre.

Z jednej strony znamy się naprawdę dobrze i czasem dogadujemy się bez słów… Często układając się do wyciskania orientuję się, że mimo iż nie prosiłem nikogo, to już ktoś stoi za mną, żeby podać mi sztangę. Jednocześnie, z drugiej strony, nie mam pojęcia gdzie chłopaki mieszkają albo czym się interesują poza siłownią. Nie jestem nawet przekonany, czy poza siłownią w ogóle byśmy polubili.

To nie ma jednak znaczenia, bo to nie są moi koledzy – nie muszą mnie lubić. Nie spotykam się z nimi, żeby spędzić miło czas, tylko żeby razem trenować. Żeby stawać się silniejszym. Staram się pchać ich w stronę dużych ciężarów i tego samego oczekuję od nich.

A teraz zastanów się kim Ty jesteś dla osób, z którymi trenujesz? Prawdziwym partnerem treningowym? Czy raczej osobą towarzyszącą, która dekoncentruje swoimi żartami i gadaniem? Klakierem, który przyklaskuje i chwali każdy zaliczony ciężar?

Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach idea prawdziwego partnera treningowego powoli zanika na korzyść kumpla z siłowni, który ma zadanie poprawiać humor, ewentualnie podbijać ego.

Być może będzie Ci się z takim miło spędzało czas, ale z pewno ktoś taki nie pomoże Ci stać się lepszym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie będzie publikowany.