Artykuły, Przemyślenia

Wspólne cechy spoconych siłaczy

Niedawno miałem przyjemność po raz drugi wystartować w zawodach XPC PRO, chyba jednej z mocniej obsadzonych imprez trójbojowych w Europie. Próg kwalifikacji to, jeśli się nie mylę, 490 punktów Schwartza.

Jedna z wielu zalet startowania w tak silnym gronie jest możliwość obserwowania innych kultur trójboju, rozmów, podejrzenia technik, wymiana doświadczeń. Za każdym razem z Rafałem staramy się z takich startów wyciągnąć jak najwięcej i budować nowe przyjaźnie z zawodnikami innych krajów. Dzięki temu miałem okazję poznać paru silnych ludzi i nie dało się między nimi nie zauważyć pewnych podobieństw. Warto je wypunktować, bo uważam, że wiele z tych wspólnych cech jest fundamentem tego kim ci ludzie są i jakie podnoszą ciężary.

Wszyscy jesteśmy tacy sami.
Połączeni tym niewytłumaczalnym czymś, które sprawia, że mamy ciarki na myśl o tym jak czuć radełko sztangi na ciele przed ciężkim podejściem, gdy pył magnezji unosi się w gęstym i gorącym powietrzu. Wspólnie przeżywamy chwilę, w których dla wszystkich zatrzymuje się czas. Każdy daje z siebie wszystko, stawiając swoje zdrowie na szali, ku własnej uciesze i zabawie oraz poczuciu wielkości. Nie oczekujemy zrozumienia ani gratyfikacji. Wszyscy jesteśmy gotowi się połamać i w jakiś szaleńczy sposób, z uśmiechem, to akceptujemy. Nie ma dla mnie lepszego uczucia jak strach przed ciężkim przysiadem, kocham to. To, że potrafię moim ciałem zrobić coś co mnie trochę przeraża w chuj mnie rajcuje. Za każdym razem gdy to robię czuję się największy na świecie. Powoli zbliżam się do dużych ciężarów, najwięcej zrobiłem 380kg. Każdy kolejny wynik jest jeszcze bardziej podniecający, a ja coraz bardziej upewniam się w tym, że mogę robić pojebane rzeczy.

Dochodząc do pewnego poziomu myślę, że każdego zaczyna mega jarać wizja “ile jeszcze jestem w stanie osiągnąć, gdzie jest mój sufit”. To największa zagadka, którą tak bardzo chcemy rozwiązać, że robimy cały czas coś tak głupiego jak trójbój. W moim przypadku dopiero 10, ale u moich starszych kolegów już 20-30+ lat. W kółko to samo, jedzenie na siłę, rutynowe życie, trening w kółko trzech tych samych ruchów, dla wielu sterydy, szczególnie męczące w końcówce przygotowań. Nie wychodzę zbytnio ze znajomymi, nie podróżuję. Cenię sobie spokój, większość czasu spędzam w domu i na siłowni. Zajmuje się rodziną, treningiem i pracą. Na szczęście moja kochana praca to też trójbój, także nie muszę się zbytnio rozdrabniać. Nie pamiętam nocy, w której nie przespałem 8h albo dnia, w którym nie dojadłem odpowiedniej ilości kalorii, oprócz tych paru dni po zawodach, kiedy nie mogę patrzeć na jedzenie. Nie chodzi mi tutaj o robienie z siebie męczennika, ja kocham to życie, które daje mi wyniki. Będę kochał bardziej to, które da mi jeszcze większe. To naprawdę nie jest trudne. Wystarczy być konsekwentny i nie przestawać.

Zagadnienie “gdzie jest sufit mordo” jest dla mnie dodatkowo ekscytujące, bo żeby cały czas dokładać musiałem się przekonać, że nie ma żadnych limitów. Uważam, że każdy wynik można przygotować, jeśli odpowiednio przepracuję potrzebny na to okres czasu. Wszystko leży w moich rękach i mojej pracy. Mam przyjaciół, na których mogę się oprzeć i znam swoje możliwości. Czuję się jak gdybym nie miał żadnych barier. Być może to dlatego, że jestem jeszcze młody i względnie nieuszkodzony, ale patrząc po kolegach po fachu na zawodach, rajcuje nas wszystkich to samo niezależnie od wieku. Jedyne pytanie to kiedy ciało się rozleci na tyle, że się zatrzymamy. Jedno jest pewne, ciało odpadnie szybciej niż głowa.

Wracając do zawodów, nie było tam żadnej zawiści. Każdy był bardzo miły, wszyscy byliśmy siebie ciekawi i tego jak dźwigamy. Wszyscy okazywali sobie szacunek, ze zrozumieniem, które ciężko opisać komuś z zewnątrz. Ja bardzo dobrze wiem, ile tym chłopakom zajęło dojście do takich wyników i ile ich kosztowało. Oni wiedzą ile kosztowała mnie moja siła. Wielu z nich być może widziałem ostatni raz w życiu, ale wtedy, w tamtym momencie, rozumieliśmy się nawzajem bez słów lepiej niż z niektórymi ludźmi, których widujemy na codzień. Wymienialiśmy się doświadczeniami i cieszyliśmy się naszymi zajebistymi wynikami. 

Nie mogę się doczekać aż powtórzę cały okres przygotowań i stanę na pomoście jeszcze większy, silniejszy i dumniejszy. Najbardziej atrakcyjny wynik to zawsze ten następny. Zrobiłem fajne 380, ale to nie 400. Szymek Tarwacki zrobił na tych zawodach 400 i na pewno, tak jak ja, bardzo się cieszy, ale założę się, że myśli już o wypracowaniu kolejnego wyniku.

Chcemy czy nie, tworzymy wspólnotę, połączeni właśnie tym niewytłumaczalnym czymś. Zbiorowe uczucia są dużo potężniejsze od tych indywidualnych, dlatego na zawodach możemy podnieść często znacznie więcej. To jest właśnie ta tajemnicza siła przyjaźni, na której hodujemy od najmłodszych lat najsilniejszą ekipę w Polsce.

To dlatego nasi zawodnicy w przygotowaniach trenują razem, obserwują swoje wyniki i lecą wszyscy na fali. My z Rafałem jesteśmy tylko od gaszenia pożarów i krzyczenia im do uszu kierunku, mając tylko nadzieję, że cokolwiek słyszą, bo muzyka za głośno napierdala. 

Trabant