Stan wyższego skupienia

Dzisiejszy artykuł będzie o tym, co zawsze chciałem coś napisać, ale nie miałem pojęcia od czego nawet zacząć. O czymś co najbardziej chyba rajcuje mnie w sportach, o momentach, w których dla zawodników i kibiców zatrzymuje się czas. O tak wielkich pokładach skupienia, że głowa pracuje bez kontroli, myśli przepływają same, a ruchy są idealne.
Stan, w którym jestem najlepszą wersją siebie, jestem nieustraszony, wszystko jest lekkie, nie ma we mnie zwątpienia. W sumie to nie ma niczego, oprócz działania, w które staram się nie ingerować. Nie przeszkadzam sobie. Daję się ponieść i nie mam ograniczeń. Cała moja uwaga, całe moje ciało i umysł są zajęte zadaniem przede mną.
Nie jest to przyjemność zarezerwowana jedynie dla sportowców, możemy to odczuć przy nauce, matematyce, pisaniu artykułu o trójboju, gotowaniu, pracy w fabryce. Opanowanie jakiejś umiejętności pozwala nam swobodniej ją wykonywać. Przestajemy myśleć jak coś robić, a po prostu to robimy. Nie raz możemy się złapać na tym, że gdzieś odpływamy, jednocześnie dalej idealnie wykonując daną czynność. Głowa jest pusta, a ty jesteś zadaniem, na którym jesteś skupiony.
To uczucie najbardziej odczuwalne jest na zawodach. Dla wielu, to jedne z pierwszych momentów, w którym dopiero się orientują, że można coś takiego czuć podczas podnoszenia ciężarów. Ten stan zwany “flow”, objawia się najbardziej w ludziach, którzy są przed wyzwaniem trochę wykraczającym poza komfort ich umiejętności- tak jak na przykład pobijanie swojego maksa.
Szybko zauważyliście lub zauważycie, że można znacznie więcej podnieść w tym stanie. Wręcz nie wyobrażam sobie teraz dźwigać bez tego. Skoro można tak więcej podnieść, to oczywiście, że chciałem rozkminić jak to wszystko działa.
Okazuje się, że wyszła z tego całkiem daleka wewnętrzna podróż, zagadka, którą rozkminiam odkąd tak naprawdę zacząłem trenować i pewnie nie przestanę do momentu, w którym kiedyś nie trafię sztangą w stojak i się zabiję.
Zaczynając od podstaw, najpierw trzeba umiejętność opanować. To nie jest zbyt skomplikowane. Należy się pojawiać, robić swoje, odpoczywać i powtarzać. Ten proces jest świetny, bardzo wdzięczny i prosty. Robisz to, to i to aż będzie na tyle wygodnie, że nie będziesz musiał o tym zbytnio myśleć. To nam dopiero pozwala prawdziwie, pełnią sił, po prostu pchać.
Wywołanie wielkiego skupienia niestety nie jest takie łatwe. Nie wystarczy patrzeć na sztangę. Przed dużym wyzwaniem emocje potrafią się kotłować, jest jakiś stres, to może nas rozpraszać.
Najbardziej pomogły mi się skupić rutynowe działania. Robienie rzeczy zawsze w ten sam sposób, w zgodzie ze mną i tym jak się czuję. To jak smaruję ręce magnezją, jak zawijam owijki, którą ręką łapię sztangę. Jak wchodzę pod gryf plecami, jak czuję na sobie radełko, i to że patyk gnie się pod ciężarem i pracuje z moim ciałem. Mnóstwo takich małych rzeczy możecie u siebie na pewno wyłapać.
Na początku starałbym się bardzo świadomie i dokładnie wykonywać te czynności. Najważniejsza jest dla mnie tutaj szczerość ze sobą. Nie próbuję nikogo udawać. Nie mogę, jeśli chcę żeby moja głowa mogła kiedyś prawdziwie być pusta. Musi to wychodzić ze środka, z miejsca, do którego ciężko samemu się nawet dostać, jak gdyby w stanie medytacji.
Nie wiem czy taki termin istnieje, ale stan flow nazwałbym aktywną medytacją. Gdzie zawodnik wchodzi tak głęboko w czynność, którą wykonuje, że niemalże staje się tą czynnością. Nie raz słyszałem od zawodników, że obudzili się dopiero po wykonaniu zadania. Nie pamietają szczegółów, mówią, że lecieli na autopilocie. Byli tak skupieni, że podświadomość przejęła stery i poprowadziła ich dokładnie tam, gdzie potrzebowali.
Warto więc praktykować samą medytacją. Jest to dla mnie trening głowy, którą będę potrzebował na treningu. Sposobów są tysiące i każdy będzie działać jeśli wam podpasuje. Ja siadam wygodnie, zamykam oczy i skupiam się na oddechu. Oddech to moje centrum, na początku często się zamyślę i odpłynę, ale wracam do oddechu. Skupiając się na nim, myśli bardziej przelatują. Mój zawodnik Kuba mówi, że przejeżdżają przez głowę jak pociąg. Wyobrażam sobie, że sprawy, które zaprzątają mi głowę, odjeżdżają wraz z pociągiem, a jego hałas w oddali powoli się wycisza i znika. Z każdym wdechem wciągam spokój, a z wydechem wypuszczam zmartwienia życia codziennego.
Skupiam się na dźwiękach otoczenia oraz na odgłosach wewnątrz mnie. Nie chodzi o te dwa wilki co są gejami, tylko bijące serce, pracujące jelita, rozszerzające się płuca.
Na początku to nie było nic przełomowego, ciężko mi było się na tym skupić czy cokolwiek poczuć, ale był w tym potencjał. Z praktyką zacząłem coraz szybciej się wyciszać, łatwiej było mi odpuścić myśli i troski.
Na treningach następnie takie samo skupienie chciałem odwzorowywać w każdym elemencie mojej rutyny. Tak jak w medytacji skupiałem się na oddechu, tak tutaj skupiałem się na ruchu. Zaczynając od smarowania rąk magnezją i kończąc odłożeniem sztangi na stojak.
Z czasem szybko zacząłem odczuwać, że znacznie wzrósł spokój, który odczuwałem podczas dźwigania. Głowa nie wyrzucała mi już paniki, czy myśli “co będzie gdy”. Powtórzyłem ten proces tysiące razy, dokładanie tak samo. Dzięki temu jestem pewien swoich umiejętności, co pozwala mi na jeszcze większe skupienie. Spokój zwalnia mi też miejsce na radość i ekscytację. Zaczęło mnie bardzo rajcować to jak dobry w tym jestem i jak dobrze mogę się czuć pod dużym dla mnie ciężarem. To nakręciło jeszcze większą lawinę skupienia oraz pewności siebie.
Samych zapalników stanu flow znamy jeśli się nie mylę 22, przynajmniej według Pana Stevena Kotlera, którego znalazłem szukając jak pomóc mojemu zawodnikowi pewniej się czuć pod ciężarem. Zamieszczam tutaj link do artykułu, który serdecznie polecam- https://www.flowresearchcollective.com/blog/flow-triggers
Każdy z nas jest szalenie wyjątkowy, a jednocześnie wszyscy jesteśmy tacy sami. Jeśli to co dzisiaj napisałem to dla Ciebie jakieś szamaństwo i twierdzisz, że lepiej po prostu przerzucać żelazo- byczku, ja to szanuje. Jednak dlaczego mówi się, że w sportach przynajmniej 50% zasługi ma głowa, a mało kto ją trenuje? Jeśli nigdy nie próbowałeś, są ogromne szanse, że masz w sobie pokłady siły, której nie wykorzystujesz na sztandze.
Pozdro,
Trabant