A może sam siebie sabotujesz?
Wybija mi już 10 rok treningów trójboju i nie będę ukrywał, że robię się trochę nostalgiczny. Mały kawałek już przeszedłem, a żeby ciąglę się poprawiać musiałem na wielu płaszczyznach wypełnić pewne braki, których długo nie dostrzegałem.
Wypełnić to może złe słowo, bo brzmi jakbym był wybrakowany. Otóż nie jestem, nigdy nie byłem i nikt nie jest. Tego musiałem się nauczyć, żeby trenować lepiej i osiągać większe wyniki. Zrozumieć, że to ile podnoszę ciężaru na treningu czy zawodach nie ma wpływu na moją wartość. Oczywiście, że chcę podnieść jak najwięcej, zależy mi na tym, robię wiele żeby się powiodło i jestem skrajnie niezadowolony jeśli się nie udaje. ALE nie jestem wtedy dla siebie śmieciem. Dalej siebie kocham i jestem dla siebie miły. Wewnętrzny dialog to potężne narzędzie, które wiele osób totalnie bagatelizuje. Większość ludzi wręcz jest na niego głucha, a co gorsza pozwala sobie na to by był on negatywny. Cały świat chce z nami walczyć, wieje, pizda, zimno, ciemno, a wszyscy ludzie na świecie, poza twoją mamą, swoje interesy zawsze będą mieli wyżej na liście priorytetów. Naprawdę nie warto dokładać sobie przeciwnika w postaci siebie samego.
Idąc dalej, w takim razie gdy moja wartość pozostaje niezmienna niezależnie od tego ile dźwigam, moje ego na treningu jest dużo łatwiejsze do kontroli. Nie próbuje “przykozaczyć”, trzymam się rozpiski, uważam na siebie. Konsultuję ciężary z trenerem. Zauważam, że dużo częściej zdarzało mi się szarżować za bardzo na treningu, gdy brakowało mi pewności siebie. Szukałem potwierdzenia, że jestem silny. Teraz już wiem, że ciężar na treningu o tym nie świadczy. Jestem spokojny o moją siłę więc mogę w pełni skupić się na dalszym procesie jej budowania.
Żyłowanie chujowych grindów na treningu naprawdę nie jest warte tego westchnienia pani z recepcji, która pomyśli jacy jesteście potężni. Sami dla siebie powinniśmy być tą panią, która wierzy, że podniesiecie każdy ciężar, jeśli odpowiednio się do niego przygotujecie i będziecie trzymać się rozpiski, zamiast pizgać ciężary jak małpa.
Jeżeli ktoś siedzi teraz w jakimś mrocznym miejscu to oczywiście może na mnie prychnąć i dalej nienawistnie podnosić ciężary, nie ma w tym nic złego i ja też tak robiłem. Jak bardzo nie chcielibyśmy komuś pomóc, pokazać, że świat wcale nie musi tak wyglądać, dopóki ta druga osoba nie jest gotowa czegoś zmienić, nic nie zdziałamy.
Był czas, w którym jedyne co mnie obchodziło to ciężary i cały świat mógł się walić, dopóki trening szedł to byłem zadowolony. Chcąc pójść dalej musiałem jednak stworzyć życie poza siłownią, w którym moja głowa może odpocząć, jestem kochany i kocham ludzi, mam swoje miejsce i zarabiam żeby na wszystko starczyło. Jak wracam do domu to ktoś się cieszy na mój widok. Mam wsparcie od rodziny i przyjaciół. Dla mnie jest to niezbędne żeby jak najlepiej trenować. Samemu byłoby mi bardzo ciężko, ale po co zresztą się tak męczyć?
No to jak to wszystko ogarnąć? Jak mieć pozytywny dialog wewnętrzny i szanować siebie nawet w świetle porażki? Wszyscy jesteśmy wyjątkowymi płatkami śniegu i z pewnością moje doświadzenie nie będzie odpowiedzią dla wszystkich. Rozmawiając jednak z zawodnikami byłem w stanie dojść do paru wniosków.
Przede wszystkim trzeba ZACZĄĆ MYŚLEĆ. Patrzeć w głąb siebie. Zwróćcie uwagę jak często potrafimy lecieć na autopilocie. Niekiedy dzień jest tak ułożony, że siadasz wieczorem i orientujesz się, że przez 12 godzin byłeś na wdechu. Zagubieni w świetle swoich różnych problemów, często znajdujemy rozwiązanie zwyczajnie gdy się uspokoimy, skupimy na oddechu. Usiądziemy na chwilę i pomedytujemy lub pójdziemy do lasu. Kontakt z naturą uważam za fantastyczny przy poszukiwaniu siebie. Nasze ciała i umysły są piękne, podsuwają nam odpowiedzi same, wysyłają sygnały. Często wystarczy się wsłuchać, co w dzisiejszych czasach jest zwyczajnie utrudnione i łatwo o tym zapomnieć. Szczególnie w dużych miastach coraz łatwiej pogubić się w gonitwie, a coraz ciężej wyciszyć.
Gdy się wyciszam czuję jakbym wracał do ustawień fabrycznych. Łatwiej wtedy zauważyć, co tak naprawdę nas uwiera i nie pozwala na spokojny tok myślowy, tylko wyrzuca ciągły stres. Wiele razy gdzieś już czytałem, że życie sprowadza się do tego jakie mamy relacje z ludźmi. Na łożu śmierci nikt raczej nie żałuje, że nie zarobił tyle hajsu co chciał, czy że nie zrobił tony w totalu. Gdyby mógł, to cały majątek bez mrugnięcia okiem wydałby za chociaż jeden, dodatkowy dzień z ukochaną osobą.
Z samym sobą również budujemy relacje. Przede wszystkim musimy być w stanie sobie ufać i na sobie polegać. Jak wielu ludzi nie może o sobie tego powiedzieć? Odkąd dbam o mój dialog wewnętrzny to bardzo pilnuję żeby spełniać postawione sobie wymagania. Nie będziesz szanował ziomka, który ciągle się spóźnia, obiecuje złote góry i nigdy się nie wywiązuje. Musimy być wobec siebie konkretni, tacy żeby móc o sobie powiedzieć “swój chłop”. Musimy się lubić. Po prostu, jesteś fajny, masz fajne zajęcia, rozwijaj je w sobie i rób to kochasz. Szukaj pracy, która sprawia ci przyjemność. Dla mnie to szczególnie ważne, by nie robić rzeczy wbrew sobie, żyć w zgodzie z tym kim jestem i nikogo nie udawać. Pracując w ten sposób, wiem, że ludzie, którzy są ze mną, akceptują i lubią mnie takiego jakim jestem. To, że nikogo nie udaję daje mi duży, wewnętrzny spokój oraz zwyczajnie ułatwia życie. Pozwala mi kultywować moją wyjątkowość, zamiast dusić ją nieudolną próbą bycia fałszywie ciekawszym człowiekiem.
Trójbój to sport, który będziemy robić wiele lat jeśli chcemy być niesamowicie silni. Co więcej, nie wystarczy go robić długo, ale też z intencją, konsekwentnie, bez przerw. Skupieni na celu. Największym czynnikiem tego czy nam się powiedzie czy nie jest to jak pracuje nasza głowa. W pewnym momencie każdy zawodnik musi opracować, jak umysłem sobie nie przeszkadzać, a się nim uskrzydlić.
Pozdro,
Trabant